„Sulejów 2006
Nasza długo oczekiwana wyprawa rozpoczęła się 3-ego lipca w roku pańskim 2006 ? Po kilku godzinach mordęgi w pociągach PKP dotarliśmy do celu – ODK SW Sulejów. Ośrodek 1 klasa: basen, korty tenisowe, boiska… Po standardowych czynnościach (czyt. zapoznanie, zakwaterowanie, ustalenie pewnych reguł itp.) udaliśmy się na kolacje. Od następnego ranka się zaczęło….
Pierwsze 3 dni wyglądały podobnie: pobudka / trening / śniadanie / trening / obiad / trening / kolacja / wolne :D.
Rankami ćwiczyliśmy z jo i bokenem pod okiem senseia Marka Pantkowskiego lub biegaliśmy z senseiem Przemkiem Burzyńskim.
Treningi w czasie dnia były działką shihana Dariusza Otockiego i sensia Marka. Mieliśmy okazje ćwiczyć Katori Shinto Ryu, Hakko i Nippon Ju Jitsu. Większość technik stanowiła dla nas nowość. Dzięki temu na parkiecie wszyscy się koncentrowali, intensywnie ćwiczyli – nie było gadania :). Jednakże juz po 3 dniach treningi na hali zaczęły się skracać…
Okazało się, że nasi opiekunowie to ludzie z ogromną wyobraźnią i specyficznym poczuciem humoru. Konsekwencją tego były: treningi o 2 w nocy(!), marsz ubezpieczony (chowanie się po krzakach, zaroślach itp.), treningi w basenie, taplanie się w błocie, robienie padów w rzece, transportowanie „rannych osób”, szukanie współuczestników w lesie itp.
Uwaga! Osobą, które jadą w przyszłym roku radzę mieć porządek w pokoju jeśli nie chcecie:
a) pakować cały swój dobytek w 3 min
b) maszerować z bagażami( i suszarką :D) przez teren całego ośrodka
c) mieć 5 min na posprzątanie i ułożenie wszystkich ciuszków w kostkę:)
Jak widać na nudę nie można było narzekać! Organizatorzy postarali się o to, żeby czasu wolnego nie było więcej niż to konieczne. Dzięki temu w krótkim czasie zrobiliśmy bardzo dużo(to moja prywatna opinia). Podsumowaniem naszych wysiłków był pokaz dla kolonistów. Grupa wypadła naprawdę dobrze!
Kończąc moją pozbawioną jakiegokolwiek ładu wypowiedź chciałabym podziękować organizatorom za ten wspaniały czas, a reszcie uczestników za atmosferę jaką tworzyli! Więcej takich obozów.
Do zobaczenia za rok. Pozdrawiam Magda:)”
„Obóz Ju Jutsu
Dnia 03.07.2006r o godz. 7:48 wyjechaliśmy z sensei Gosią ze Szczecina. Na stacji Szczecin-Dąbie do pociągu wsiadł sensei Przemek ze swoją kadrą. Do naszego przedziału wsiadła Madzia. Droga trwała 10 godzin. Podróż była bardzo senna, spokojna i nudna. Wieczorem dojechaliśmy do Sulejowa. Wszystkim strasznie się podobało na miejscu a zwłaszcza to, że jest basen i siłownia. Najbardziej z dziewczynami cieszyłyśmy się, że w pokoju jest telewizor, żelazko, deska do prasowania i suszarka.
Wieczorem poszłyśmy szybko spać bo rano trzeba było wstać o 7:20 na trening. Treningi były męczące. Najczęściej dzień wyglądał tak: trening, śniadanie, trening, obiad, trening, kolacja i czas wolny. Czasem zamiast rannego treningu było bieganie.
Dni bardzo szybko leciały. Najbardziej wszystkim podobała się zabawa „Tygrys” polegała ona na tym, że podczas drogi w lesie nad rzeczkę, gdy sensei Marek krzyknął „tygrys” to wszyscy musieli się schować, tak żeby sensei Cię nie zauważył, jeżeli sensei kogoś zauważył to cała grupa musiała zrobić 10 pompek. Najlepsze było jak ustawiliśmy się przy brzegu i nagle sensei Marek krzyknął „tygrys” wszyscy wbiegli do wody w ciuchach. A później cali mokrzy uczyliśmy się wiązać sznur.
Przez pół obozu senseie wspominali czasy jak treningi były w nocy. I pewnej nocy o 2 w nocy wpadł do naszego pokoju sensei Przemek i zaczął nas budzić. A tej samej nocy co był trening poszliśmy spać o 24:00 bo było ognisko.
Senseie dość długo prosili wszystkich, żeby w pokojach był porządek. Pewnego dnia sprawdzili pokoje, oczywiście my (dziewczyny) miałyśmy największy bałagan. Senseie się troszkę zdenerwowali i kazali nam spakować się w 5 min. później z walizkami poszliśmy do recepcji i z powrotem do ośrodka, a że sensei Darek miał nasze klucze do pokoju to porozwalał nam pościel, papierki (to był „pilot”-przyp. Sensei Przemek). Na posprzątanie mieliśmy 2 minuty.
Weekend był dość luźny, ponieważ szkoła była zamknięta i trening był rano i wieczorem. W sobotę zwiedzaliśmy niemiecki bunkier kolejowy, ruiny zamku, niebieskie źródła. Wieczorem był trening w basenie, było świetnie, nawet mieliśmy widownię.
W niedzielę pojechaliśmy pożeglować. Strasznie mi się podobało, później musieliśmy wrócić rowerami. Po obiedzie szliśmy w spodniach i pasie od kimona nad rzeczką, po drodze bawiliśmy się w „tygrysa” i było tak, że dwie osoby z grupy miały zwichnięte, a potem złamane nogi i musieliśmy je usztywnić. Sensei Darek dotknął rannych ręką i już było dobrze J. I znów zaczął się „tygrys”. W rzece zrobiliśmy pady, kopnięcia i uderzenia – oczywiście w spodniach i pasie. Wszyscy mieli tak brudne spodnie, że nawet w pralce się nie wyprały. Sensei powiedział, że znowu będzie nocny trening, więc ja zaczęłam swoje mokre spodne prasować żelazkiem. Nagle wpadł do pokoju Sensei Przemek i miałyśmy 3 min. na położenie się spać. Oczywiście treningu nie było.
Na drugi dzień okazało się, że mamy pokazy dla kolonistów. Ostatni dzień był dołujący. Ja i Dominika nie chciałyśmy wyjeżdżać. Strasznie nam się podobało. Wieczorem wszystkie się pakowałyśmy. Oczywiście treningi były. A rano obudzili nas o 6:00.
Obóz był świetny, mimo tego że trochę na początku narzekałam, strasznie mi się podobało. W następnym roku muszę jechać na obóz, wszystkich ćwiczących Hakko Den Shin Ryu Ju Jutsu zapraszam, bo warto !!!
Natalia Kowalska”